Strona:Karol Mátyás - Z pod Sandomierza.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
24

Innym razem znów wpadli do Sandomierza Tatarzy. Na wieść o ich wtargnięciu zgromadzona w katedrze na nabożeństwie ludność szybko pierzchła z kościoła, został tylko ksiądz i czterdziestu braciszków. Tatarzy wymordowali wszystkich bez litości, a najbardziej pastwili się nad jednym braciszkiem, co ukrył się w organach i zawczasu wyszedł, myśląc, że Tatarzy już opuścili świątynię. Stod máwa — powiada Lasowiak — śtérdziestu meceników.“ (Stale).[1].
Naokoło Sandomierza, mianowicie w przyległem Nadbrzeziu nad Wisłą były niegdyś wielkie zarośla i bagna. Do tych zarośli i bagien chroniła się ludność przed Tatarami. Zanurzeni po usta w wodzie, osłonięci szerokiemi liśćmi łopianu, co bujno rósł na bagnach, oczekiwali odejścia dzikich nieprzyjaciół. Tatarzy dowiedzieli się o tej kryjówce, nie mogąc jednak się odważyć wleźć do wody, której głębokości nie znali, chwytali się podstępu i wywabiali ludzi z pod łopianów, wołając:
— Kaśka! Maryśka! wychodź, bo już poszli.
Niejeden myśląc, że to ktoś ze swoich tak woła, wychylali z wody głowy, a wtedy Tatarzy strzelali do nich jak do kaczek, a gdy który wyszedł, chwytali go i brali w niewolę, albo zabijali.

I nie przesiąkłaź ta podsandomierska ziemia krwią naszą polską! małoż tajemnic kryje się

  1. Wiadomość o przywróceniu chanowi wzroku przez cudowną Matkę Boską w Leżajsku pochodzi ze Stalów, w Nadbrzeziu jej nie słyszałem.