Strona:Karol Mátyás - Z pod Sandomierza.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
23

bić biskupa. Biskup właśnie obrócony od ołtarza do ludzi trzymał w ręku Przenajśw. Hostyą; zobaczywszy rzeź, błogosławić począł ginących niewinnie, rozgrzeszać na śmierć, sam obojętny na swój koniec.
Bóg pokazał wtedy cud wielki: dzikich najezdców opanowała taka ślepota oczu, a zarazem ogarnęła trwoga, że jeszcze prędzej, niż wpadli, z świątyni uciekli. Sam chan oślepiony, nie tknąwszy biskupa, szybko zawrócił swego konia i poomacku wyjechał z kościoła, u drzwi wchodowych jednak zaczepił kapeluszem o gwóźdź wystający, na którym ten kapelusz się zawiesił i do dziś dnia jeszcze na pamiątkę wisi nad drzwiami.[1]

Zrozpaczonemu chanowi doradził ktoś, żeby udał się do Leżajska, że tam jest taka cudowna Matka Boska, która, gdy za swe grzechy z szczerym żalem pokutować i modlić się będzie, z pewnością wzrok mu przywróci. Tak zrobił chan, a uzyskawszy napowrót wzrok, wielką sumę pieniędzy ofiarował na kościół i klasztór w Leżajsku. Powiadają ludzie, że do dzisiejszego dnia każdy turecki sułtan płaci datek (skłádke) na kościół w Leżajsku. Ale po zgubiony kapelusz już się chan wrócić nie śmiał. Kiedyś, kiedyś jednak ma przyjść Turek do Sandomierza po ten sromotnie opuszczony kapelusz. — (Nadbrzezie, Stale).

  1. W Nadbrzeziu powiadają, że mu w ucieczce z kościoła z głowy spadł kapelusz.