Strona:Karol Mátyás - Z pod Sandomierza.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
14

Chodźwa tam, to bedziewa wiedzieli, czy też to prawda! Może on nas tak kusi tylko... Jeżeli to prawda, co on gada, to tam będą ślady, a jak nie prawda, to nie będą.
Poszli na ową górę, patrzą: śladów nie ma żadnych, tylko są czerwone wielkie, jak od żarn kamienie, tak poustawiane, że cztery stoją w jednym rzędzie, a piąty większy na przodzie. — Zaraz się domyślili, że to zaklęte w kamienie wojsko.
— Przypominam sobie teraz — mówi retman — to, co mi moja matka opowiadała. Widzita tę górę białą kole Zajchosta? Tam była karczma duża z drzewa; kiedy matusia pośli na bandos, to nam przynosili z tej karczmy strucle, bo były bardzo smaczne i niedrogie. Teraz już niema śladu tej karczmy, bo się w kamień, w górę obróciła.
Raz w niedzielę naschodziło się do tej karczmy dużo żołnierzów, którzy po wsiach koło Sandomierza na kwaterach stali; podochociwszy się, sprowadzili muzykę i zaczęli tańczyć, nie zważając na to, że suma właśnie w kościele się odprawia. Część zaś wojska opodal na polu się zycyrowała. Bóg zesłał na tych żołnierzów zasłużoną karę — w same podniesienie karczma zapadła się w ziemię, a wojsko, które się zycyrowało, obróciło się w kamienie. Dotąd stoją te kamienie na górze, a ludzie boją się je poruszyć, bo gdy się je wzruszy lub uderzy, zaraz krew z nich idzie. Codzień o północku z kamieni tych wyrasta wojsko, zycyruje się, i słychać, jak coś