Strona:Karol Mátyás - Z pod Sandomierza.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
13

— Czego nie dajesz krypy, jak ja na ciebie wołam!
I już go chciał w pysk lunąć... — A on mówi:
— Jak ja mogę panu retmanowi dać, kiedy jestem bardzo chory!
— A czegoś ty taki chory? — pyta się retman.
— A bom się bardzo przeląkł.
— A czegoś się przeląkł?
Ten mówi:
— Jakżeśta poszły do miasta, to ja zostałem na stróży i chodzę sobie po tratwie i chodzę, bo się my markoci, ale kawał w noc idę na sál i patrzę, aż tu tyle wojska się zycyruje i co cztery żołnierze, to naprzód nich oficyr. Jak mię spostrzegli, zaraz ten oficyr, co stał na samym przodzie, zakomenderował i wszyscy podnieśli gwery i już chcieli do mnie strzelać. Ja widzę, że niepeć, więc klęknąłem na kolana i proszę:
— Darujcie mi życie moi oficurowie! przecież ja wam nic złego nie zrobił, ani nie zawinił...
I jakoś przestali i już mi nic nie mówili, ale ja się bardzo przeląkłem i chory jestem.
— A gdzie one były, w którem miejscu?
— Tam na tej górze, co to się bieli na brzegu Wisły.
— A gdzie się podziały?
— Potem to zniknęły i nic...
Retman powiada: