Strona:Karol Mátyás - Z pod Sandomierza.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
12

strawne napięć dni. Oryle poszły do miasta, a ja jako fryc zostałem na tratwie, żeby kto drzewa nie ukradł. Oryle zabawiały się w mieście długo, nie było ich widać, tylko jeden oryl, taki fryc, jak i ja, przyszedł, więc ja poszedłem do miasta. Tam jedni się poopijali, a drudzy chodzili po mieście za sprawunkami, i tak het dalej a dalej, aż i całą noc zeszło i rano wróciliśmy do tratew. Przyszliśmy do tratew i wołamy na tego oryla, co został, żeby nam podał krypę[1]. Wołamy i wołamy, a tu nie, bo któż miał się obzywać, kiedy ten oryl zachorował i leżał w budzie.
Ja umiałem dobrze pływać, więc zdjąłem się do naga i popłynąłem do tratwy, wziąłem krypę i przyjąłem się do brzegu, wziąłem chłopów do krypy i przyjechaliśmy do tratew. Retman[2] pyta się tego oryla:

    (I p. sg. śryk) t. j. dużych pali dębowych, grabowych lub brzozowych, 4 do 8 łokci długich, do 6 cali grubych, których jest 8 na każdej tratwie, a które spuszczają oryle do wody na dno piaskowe rzeki. W ten sposób na największej wodzie potrafią tratwy na miejscu zatrzymać. Odnośna komenda retmana (prowadzącego tratwy): Puszczaj śryki!Śrykuj na miejscu!“

  1. Szeroka łódź.
  2. Kierownik całej kolei (partyi) tratew, najwyższy dygnitarz między orylami, który płynąc w czółnie naprzód zdala od tratew, wskazuje orylom bezpieczną od haków (mielizny), kijów (wystających z wody dużych drzew lub kamieni) i innych przeszkód drogę. Oczywiście musi to być doświadczony oryl, znający doskonale tonie wodne.