Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było na stole. I tak jak pani, raz: Staszek, zanieś centa dziadowi! To mi się zawsze przypomina, gdy takiego dziada widzę. Trzeba każdemu na palce patrzyć. Potem czekałam ja na tego dziada — myślę: pokaże się on tutaj, zechce dostać drugiego dukata.
— Bo u mnie, proszę pani, to mój mały połknął raz dukata...
— Ale ja pani mówię, że to dziad wziął. Ja ich znam. To trzeba świat znać. Szturknął go mój mąż...
— Tego samego dziada?
— Przecie pani powiadam, że drugi raz przyszedł, ten, a może inny. Mój mąż potrząsnął nim i wysypały mu się z łachmanów pieniądze, wypadł dukat. I bądźże tu litościwym! Mój mąż buch go pod brodę. Skąd to masz? Buch go raz i drugi raz. Dobrze mu tak! Dlatego, proszę pani, ja teraz już nigdy nie biorę dukatów.
— Ale proszę pani, gdy mój mały połknął, to dawaliśmy mu na przeczyszczenie i sadzaliśmy go na nocniczku...
— Co mi tu pani za bzdury plecie! Ja będę dziada sadzała na nocniku! Dziad przecie przysięgał, że to jego. Więc mąż wziął go na policję. Moja pani, coby to sobie można kupić za dukata! Zarękawek, i kulczyk do reparacji, i gorset, i do szparkasy jeszcze dać. Ja oszczędna jestem.
— I proszę pani, jemu to potem wylazło...
— Ta co pani gada! Przecie mój mąż wziął go na policję i potem pił przez dwa dni za mój krwawy grosz, ale się nie przyznał. Wraca, ja go w pysk. Gdzie dukat? A potem on mnie ze dwa razy. Taki łajdak — ja na niego pracuję, a on mi dukata bierze i przepija. I od tego czasu ja nie mam serca dla dziadów. Bo gdyby sobie taki dziad przynajmniej katarynkę kupił, ale on łajdak