Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Klękła przed nim i płakała na jego kolanach.
Nazajutrz wyjechał. Dopiero gdy się upewniła, że już nie nawróci, podeszła cichaczem do opustoszałego łóżeczka dziecęcego i po raz pierwszy, podniósłszy kołderkę, jak rzeźbiarz lub fotograf w tym negatywie pościeli szukała odcisków ciała biednej Osi.

2.

— Dobrze, że sobie pojechał! — rzekł ojciec Ludmiły. — Ten, jakże go tu nazwać, uparty człowiek. On ciebie zatruwa. On zawsze coś knuje. Postaram się, aby ci nie zabrakło odpowiedniego towarzystwa.
Wymienił parę krewniaczek, które zamierzał zapraszać, lecz Ludmiła zaprotestowała tak stanowczo, że zachmurzył się i ucichł. I tak miał już na sumieniu przewiny zbyt natrętnej opieki: przejął dwa listy, pisane do niej przez męża, i zniszczył, nie czytając
Po wyjeździe Wacława usposobienie Ludmiły rzeczywiście się zmieniło. Odpoczęła już trochę po trudach i zabiegach, spowodowanych chorobą i śmiercią Osi, i przygnębienie ustąpiło miejsca jakiemuś radosnemu smutkowi, który zagarniał w posiadanie, bez przeszkody, coraz większe przestrzenie. Cały dom, pełen wspomnień i pamiątek po Osi otwierał tylko dla niej te skarby; ulica, drzewa na spacerze, już żółkniejące, i góry stalowe w oddali ciągle były dla niej jeszcze zaczarowane magją oka dziecięcego, które na nich niedawno świat poznawało. Nie wahała się nucić po cichutku piosenek, które dotychczas śpiewała choremu dziecku, i nie zauważała jeszcze zupełnej ich zbyteczności. Żałoba zagnieździła się w niej nakształt tajemniczej krynicy, tryskającej w takiem ustroniu, że nikt obcy się tam nie przejrzy ani jej nie zamąci.