Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teraz byłoby jednak lepiej, gdyby się jej było wtedy udało. Byłby spokojny co do dalszej opieki nad Osią.
— Zapóźno! — szepnął.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował. Wyglądało to na przeproszenie, lecz pocałunki jego przedłużyły się nad tę miarę.
Było to po raz pierwszy po śmierci Osi i wydawało się Ludmile nietaktownem zerwaniem milczącej umowy. Wyplątała się z jego objęć łagodnie lecz stanowczo.
— Musimy przełamać czar — rzekł, doradzał.
Patrzyła nań badawczo. Czuła brak przekonania w całem tem jego zachowaniu się. Że tylko chciał się upoić. Lodowata istota usiadła między nimi i dzieliła ich. Samotność była naokoło jak surowy świadek.
Objęła go za szyję, sama pocałowała go silnie jakoś i groźnie, i złemi oczyma sięgając weń, zdecydowała się:
— Przełamać czar? Czy masz uścisk, któryby wrócił życie mojemu dziecku? Tylko tak możesz mnie jeszcze mieć, nie inaczej. Daj mi ją po raz drugi, oddaj mi ją, albo nie zbliżaj się do mnie... Jeżeli tego nie mogę mieć od ciebie, jesteś mi już niczem...
Całowała go wśród tych słów tchnących nienawiścią, opancerzyła się obłąkaniem. Na tem się skończyło. Pozostała nietkniętą.
Wacław poznał, że nie może zostać w tym domu dłużej.
— Muszę wyjechać. Ale przysiąż mi, że nie zrobisz sobie tu nic — bez porozumienia ze mną. Bez mojego pozwolenia.
Przysięgła. Stała się znowu dobrą i miłą. Wynagrodziła mu zwierzeniem i skargą:
— Mam taki ból nieznośny pod gardłem... Zdaje mi się, że mam serce jak na tych świętych obrazkach serce Matki Boskiej przekłute mieczami... Pali mnie...