Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mać. Demoniczne były te zmiany wewnątrz jej ciałka, których się wówczas musieli domyślać. Lecz jeszcze teraz, gdy ze zbliżaniem się jesieni nastała pierwsza chłodniejsza noc i słota, żal ściskał ich serca na myśl, czy dziecku tam w grobie nie będzie za zimno, i wstyd, że je tak szczupło wyekwipowali.
Wobec choroby i śmierci Osi życie zewnętrzne było nudne, anormalne i przykre. Było czemś, co po kawałku odbierze i zniszczy jej pamięć. Ten piasek, zasypujący jej najdroższe ślady, przynosił zwłaszcza stary ojciec Ludmiły, który obok nich mieszkał. Słyszeli nieraz jego kroki za ścianą, należące do innej może, do jego własnej tragedji. Gdy jadł u nich, starał się ich niby to pocieszyć:
— Ja się tego domyślałem, że tak będzie, kiedy ją ostatni raz widziałem. Musiała umrzeć, mogę wam na to przytoczyć przykłady z mojej praktyki lekarskiej. Nie macie sobie nic do wyrzucenia.
Każde z tych słów było wydzieraniem. Myśleli sobie ponuro oboje to, co nieraz: Czemu raczej ty nie umarłeś? On jakby wyczuł, bo rzekł:
— Każdemu sądzono. I ja już niedługo pociągnę. Jesteście parą warjatów. Ale czy słyszeliście o najnowszem bankructwie? Czytaliście, że zanosi się znowu na wojnę? Gzyms obsuwający się zabił dziś listowego, a ja kilka razy na dzień tamtędy przechodzę.
Odszedł nareszcie. Milczeli. I gdy się już uspokoiło i oczyściło rozedrgane jego gadatliwością powietrze, spojrzeli sobie w oczy po raz pierwszy od tych zdarzeń, obco i nieubłaganie.
— O czem myślisz?
Myślała, jak wiatr gasi samotność świec dopalających się na grobie, lecz nie powiedziała mu tego.
— Tak dłużej być nie może. Musimy się naradzić.