Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drgnęła bezsilną nadzieją.
— Tak, naradzić.
— Ale trzeba zamknąć drzwi, żeby ten nie wrócił.
— Zawsze teraz zamykam drzwi we dnie. Ale na noc — nie mogę.
— Ohydny jest ten szablon śmierci. Ohydnem jest to, że także inni ludzie umierają. Także listowy! Słyszałaś? Że grób Osi jest zapisany w katalogu cmentarnym, a jej śmierć jest jednym z numerów statystyki śmiertelności dziecięcej.
— Mnie to obojętne.
Pomimo wspólności losu różnili się w sposobie, w jaki do niego przywarli. Miał jej już za złe tę zgodliwość, wtem spostrzegł coś:
— Dla kogo kupiłaś wczoraj te winogrona?
Stały nietknięte na miejscu najdroższem. Zawstydziła się — błysnęła ku niemu łzą wyrzutu. Wtedy powtórzył to samo zdanie szeptem, już bez pytajnika.
Milcząc, podsunęła mu talerzyk z tym owocem. Skubnęli go oboje dyskretnie jak komunję.
— Czas mija! — rzekł.
Zrozumiała go.
— Ta cisza z tamtej strony! — dodał.
— Ja śnię o niej codziennie — zaprzeczyła.
— Ja nigdy! Trzeba coś przedsięwziąć... My, rodzice...
— Aż za dużo było przedtem...
Jak za lekkomyślnym naciskiem sprężyny wywołała znane tylko obojgu wspomnienie koniecznych krzywd, zadawanych dziecku gwoli jego wyzdrowienia. Ich oczy z pokorą, świadomą już innego rzeczy porządku, zwróciły się razem w stronę łóżeczka dziecięcego — niedawnego ołtarza boleści.
— Wierzysz w Boga?