Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z wytężeniem w czarne zwały nocy, naładowane pod dachem peronu.
Jacyś posługacze wieźli coś na dużych taczkach. Był to czworogranny przedmiot kształtu szafy. Ktoś szedł przodem, niosąc pod pachą jakąś dużą kulę zawiniętą w szmaty.
— Czy odśrubowałeś mu łeb? — zapytano ztyłu.
— No, a jakże! Przykryjcie go teraz pokrowcem, aby się nie poziębił, wiecie, że niedawno miał zapalenie nerek.
— Nasmarowany wewnątrz oliwą!
— A więc jazda!
— Jazda! — zawołał także konduktor pociągu i dalsze zajścia na peronie w Rozporku pogrążyły się dla trzech młodych ludzi w paszczy niewiadomego.
Wrócili do przedziału i wśród sterty porozrzucanych futer szukali gorączkowo jakiegoś biletu wizytowego.
Wreszcie go znaleźli i podnosząc wysoko ku lampie, słabym wzrokiem wyczytali napis odmienny niż ten, który im został w omylnej widocznie pamięci. Napis głosił:

KOWADŁO MORDA

prawnuk księdza Baudouina
automat do bicia w mordę
wynajmuje się obywatelom

Rozporek, ul. Długie Uszy l. 44.

Teraz poszukiwali jeszcze czegoś na ziemi, skąd lśniło ku nim kryształową bielą. Dotknęli podłogi, rozcierali to coś między palcami... był to świeży śnieg.
— Skąd się tu wziął? — mruknął Jules. — Czyżby przez otwarte okno?
François udawał, że już śpi.