Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i pyta: Do kogo pan mówił „cicho“? — Do pana. — Jakiem prawem? Czy wiesz pan, kto ja jestem? — To mnie nic nie obchodzi, pan masz cicho siedzieć. — Od słowa do słowa, przekomarzaliśmy się, kto ma stulić pysk, aż zastosowałem pyskobicie. On się uczepił mego gardła, rozdarł mi krawatkę, zaczęliśmy się szarpać, rozjęto nas, wymieniliśmy bilety. Na drugi dzień czekam napróżno sekundantów. Wieczorem miałem posiedzenie jakiegoś komitetu w moim pokoju, i pomyślcie sobie, ku mojemu najwyższemu zdumieniu, wchodzi także ten artysta. Ja witam go jako gospodarz, i zaproponowałem go potem na wiceprezesa. Zawarliśmy miłą znajomość i właśnie niedawno spotkałem go znowu w teatrze: siedział już ze swoją żoną o kilka miejsc przede mną i podczas przerwy podszedł do mnie, uśmiechnięty z zapytaniem: Czy pana to może jeszcze denerwuje, że przed nim siedzę? — O, bynajmniej, niech pan będzie łaskaw nie krępować się!.. Ale niechno pan się trochę krępuje i nie dotyka mego futra.
— Ja także doświadczyłem tego samego — wytajemniczał się Jules. — Miałem raz romansik z niewiastą, której mąż, obskurna figura, był ogromnie zazdrosny i ciągle nam przeszkadzał. Aż raz przy sposobności grzmotnąłem go w twarz i to mu tak zaimponowało, że odtąd nie zawadzał mi zupełnie, wynosił się dyskretnie, ile razy mi było potrzeba... Co ten pan u licha ma w głowie? Biedronki?
Tu człowiek z pod okna zwrócił się nagle w stronę François i warknął:
— A pan?
z miną tak suggestywną, że François odrazu zrozumiał, iż teraz kolej na niego rzucać na ekran swoje pyskobójcze przygody.