Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z natury pozwalał się wszystkiemu terroryzować, nie dopuszczając do głosu zastrzeżeń, jakie się w nim budziły.
Co do Angeliki, to i ona wnet straciła władzę nad swem sercem tak, jak się tego po sobie sama nie spodziewała. Z początku podobał jej się tylko strasznie ten „gorący Słowianin“, rozwinęła więc wobec niego całą potęgę pewnego przymiotu, któryby — nie bardzo trafnie — można nazwać konwersacyjnym. Oto umiała w sposób niezmiernie zręczny igrać z faktami rzeczywistości, wyszydzać je lub zamieniać na fakta illuzoryczne, należące do jakiegoś urojonego fantastycznego kompleksu, przyczem świadomie unikała lub wymijała wszystko, coby mogło popsuć nastrój, wywołany zapomocą jej kłamstw i projektów. Kto nie chciał wejść w koła takiej komedyi, ten albo nudził się, albo po kilku pojedynkach na szyderstwa wydawał złośliwy sąd, że byłaby z niej lepsza poetka niż malarka. Trafem Strumieński doskonale reagował na ten objaw jej charakteru, a ponieważ wspomniany aparat bajkowo-konwersacyjny Angeliki był w gruncie rzeczy obliczony na sprawy erotyczne, więc też i Strumieński, osnuty złotą przędzą kłamstw Angeliki, stał się jej „ofiarą“.
Ofiarą zaś był na razie dlatego, ponieważ, jak mu się zdawało, Angelika trzymała się sama z daleka od tych fantastycznych oaz, któremi jego wyobraźnię łudziła. W istocie Angelika na pozór zachowywała się sztucznie. Udawała obojętność i wyższość, przebywanie na szczytach lodowatych, niedostępnych dla ziemskiej miłości, wymyślała dla Strumieńskiego różne próby jak dla rycerza średniowiecznego, lecz z drugiej strony w obawie, by nie zraził się, w krytycznej chwili umiała niby nieumyślnie zdradzać zapomocą słów, gestów czy spojrzeń całkiem inną sferę uczuć u siebie i otwierać jego nadzie-