Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/381

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zrazu zajmował się patrzeniem na okna dworu, w których powoli gasły światła, potem marzenia jego zaczęły krążyć koło Pauliny a równocześnie i koło Angeliki. Miło mu było wyobrażać sobie daleką transcendentalną opiekę zmarłej nad wszystkiem, co teraz poczynał. Nie czuł już ani wyrzutów sumienia ani buntu; jakoś to się nagle oddaliło od niego, jakby było ostrożne i chciało go udobruchać podstępem. Wspomnienia, wynurzające się z cieniów nocy, wlewały się w niego miękkie, dobre, sympatyzujące. Tak powoli dokonywała się w nim mała kontrabanda na rzecz Angeliki. Nawet gdy myślał o Paulinie, to nie wprost fizycznie, ale osłaniał ją w wyobraźni gazą romantyczną, kochał się w niej lekko, a raczej przygotowywał w swojem sercu pewną szczerą miarę rozkochania się, potrzebną do przekonania i zdobycia dziewczyny. Myśli jego stały się swawolnemi, lotnemi — aby je lepiej było można przemycać. Odzywały się w nim wspomnienia pierwszych eksperymentów z Olą, dźwięczała słabo jeszcze raz nuta „Powinowactw z wyboru“... a ze swych pierwszych uczuć do Pauliny zwierzał się niejako tej Angelice, której niebieska szata wybita gwiazdami, wisiała na niebie. Tak jego opór przeciwko Angelice wchodził pokryjomu w sojusz z odrastającą ku niej miłością, sojusz nielogiczny może, ale psychologicznie możliwy, albowiem oba te konglomeraty były zarówno potrzebne dla dobrobytu duszy Strumieńskiego: wolność absolutna i możność przykombinowania wszystkiego do Angeliki.
Spostrzegłszy, że zbacza znów na dawne tory, wpadł w mały gniew i rozpacz, poznając taką niewolniczość swych myśli, które jak nierozumne psy wracały wciąż do swej pani. Powrócił do swego motta: Jak można sobie tyle robić z głupiego spółkowania! Ono nie jest