Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tu Strumieński umilkł i widocznie (?) coś mu się stało. Ola ściskała go za rękę, patrząc mu w oczy, on tolerował tę jej troskliwość, wobec której rósł jego smutek (chęć do szczerych uczuć smutku, aby je wyzyskać). Po pewnej pauzie rzekł nagle: Pozostaje nam jeszcze jedno do zrobienia, możemy pójść, deszczyk już ustał. Czy pójdziesz ze mną?
— Dokąd? czy tam?
— Tak. — Ach, dziękuję ci (w oczy wlała wyraz błogiej wdzięczności) cieszę się, cieszę — a potem będziesz już mój, prawda? —
— Odziejno się Olu — ależ ja jestem jestem twój — żebyś się nie przeziębiła.
Narzuciła na siebie szal, wyszli, on za chwilę wrócił, wziął swój szeroki płaszcz góralski (zobaczymy później poco), narzucił na siebie, objął ją za szyję. Gdy weszli do salonu rzekł: Ach gdybyś wiedziała, jaka tu się rozegrała scena! — Pytająco spojrzała. — Potem, mamy całe życie czas na to — a teraz zapewne nie uwierzysz, że ja czuły jestem na takie rzeczy, ale zaczekaj tu, siądź w ciemności do fortepianu i zagraj mi... to ulubiony mój kawałek, a ty to grasz prześlicznie, taki mam w piersiach dziwny nastrój — — — zrób to, zrób, nie wahaj się błagam... (chciał ją sobie ująć i zrobił jej przyjemność, niejako zapłatę na dalszy współudział, za dalsze jej służenie jako medyum). — Ach, zrobię co zechcesz, byle cię uspokoić.
Siadła do fortepianu i grała, podczas gdy on otworzył oszklone drzwi i stanąwszy w nich, patrzał w ogród.
Z całego kawałka, który grała Ola, podobało mu się właściwie tylko jedno miejsce, reszty nie rozumiał, mimo to silił się przejmować nim, dotrwał w swej roli pilnego