Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bami dłonie i łokcie. Bił czołem o ziemię, a chwilami znowu nieruchomo spozierał na obraz jakiegoś nędzarza odbity w lustrze.
Tymczasem działy się rzeczy, z których śmiał się coraz bardziej. Śmiał się aż do kaszlu. Wkładał palce w płomień świecy i cofał je potem sparzone. Coraz bardziej zatracał poczucie własnej odrębności i wmyślał się w sytuacyę tych tam, współdziałając niejako z nimi. Zamieniał się cały w zwierzę. Oddech jego stawał się tak samo krótkim jak u nich — ciało było spętane polipem wyimaginowanego spółkowania.
Starał się zachowywać całkiem biernie, lecz nie mógł temu przeszkodzić, że jego wyobraźnia stawała się terenem szczegółów miłości, najsubtelniejszych, najmilszych szczegółów, które za wyobraźnią powtarzały rozszalałe nerwy.

Wspinał się na wysoką, wysoką górę, zarosłą dziwnymi kwiatami, wspinał się tam, gdzie u szczytu widział z początku