Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wciąż o pardon wołali, wy tchórze sobacze!
Tak przechwalali sobie swoje czyny, sławili potęgę swoich ojczyzn, dobroć swoich królów, geniusz swoich generałów, ale przez to znowu wgadali się w ferwor polityczny i nie mogli przystąpić do właściwej rzeczy.
Tymczasem słońce miało się już ku zachodowi i powoli zanurzało za góry swą wielką głowę, najeżoną wieńcem czerwonych bagnetów. Zapadający zmrok, ułatwiając swoimi cieniami kroki zaczepne, zmuszał do nich zarazem; trzeba więc już było koniecznie przyspieszyć rokowania.
— Słońce zachodzi.
— Ouwa!
— Po prawej stronie.
— Nie, po lewej.
— Po mojej prawej, po twojej lewej, o to niema kłótni.
— No i cóż?
— No i cóż?
— Znudziło ci się stać tutaj?
— Ja zaraz pójdę.