Strona:Karol Irzykowski - Małżeństwa koleżeńskie.pdf/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzieży pt. „Pod wiatr“ — niby że młodzież dzisiejsza musi sobie torować drogę pod wiatr. Sztuka była wystawiona przez Teatr Popularny w Warszawie.
Ale mimo tego olbrzymiego zainteresowania najmniej poruszano stronę prawną kwestji. Z wyjątkiem dwóch odpowiedzi (J. Wernera i Z. Moszyńskiej) wszyscy traktowali małżeństwa koleżeńskie jako trochę uszlachetnioną wolną miłość, i od społeczeństwa czy od Bóg wie kogo wyczekują jakiejś sankcji, zapewne w formie uznania, iż taki a taki obyczaj się utarł i kwita. Niema mowy oczywiście ani o kościele, ani o ślubie cywilnym; ale żeby próbowali stworzyć choćby jakaś własną honorową instancję koleżeńską, — nie. Miłość to miłość, i nikt się do niej wtrącać nie może, tylko Bóg i bocian. A przecież Lindsey inaczej kwestję stawia: mówi, że trzeba wpierw w parlamencie postawić te a te trzy wnioski ustawodawcze. Greta Meissel-Hess mówi (1909) jużto o konieczności wznowienia starorzymskiej prawnej formy konkubinatu, już też o małżeństwach kontraktowych, notarjalnych, zawieranych na pewien okres czasu; zauważa, że w Szwecji konkubinat podlega urzędowemu zgłoszeniu i opiera się na notarjalnym kontrakcie. Jako nie specjalista, stanu obecnego tej kwestji nie znam, ale dziwi mnie to bardzo, że w dyskusji, w której przecież głos zabierają także i prawnicy, ta strona rzeczy została zlekceważona. (Filozofów też wcale nie poznać).
O ochronie prawnei powinno się mówić ze względu na ewentualność dziecka. Ale uważam, że i to jest za wąskie ujęcie sprawy. Nie tylko o dziecko chodzi, lecz także o kobietę samą.
Zastanawiają mnie głównie te idjotyczne frazesy o równouprawnieniu, to podbijanie bębenka naiwnym niewiastom. Równouprawnienie kobiety z mężczyzną na tem polu to bujanie; istnieje ono tylko w tych wypadkach, gdy partnerka posiada własny majątek, który jej pozwala na różne eksperymenty ze swem życiem. To też nie dziwota, że pionierkami tego głupiego równouprawnienia są przedewszystkiem bogate a rozwydrzone żydówki.
W dzisiejszych nieliberalnych czasach taka oaza liberalizmu!
W literaturze feministycznej prym wodzą kobiety, które przestały być pannami i zapomniały o pewnym drobnym szczególe. Ba, objawia się u nich nawet pewna jakby niechęć, a co najmiej zakłopotanie wobec kwestji panieństwa. Nawet Meisel-Hess uważa kult dziewictwa za przesąd burżuazyjny czy drobnomieszczański. Zdaje mi się jednak, że kobieta zbyt łatwo wyrzeka się tutaj swego „atutu“. Skoro Pan Bóg dał wam ten symbol, należy go jakoś zrozumieć. Ideałem jest przecież, żeby i mężczyzna i kobieta wstępowali w związek małżeński niewinni. Ten ideał bywa zaprzeczany, ale traktujmy go tutaj chociażby jako fikcję orjentacyjną. Otóż póki zamężne feministki z zazdrości nie przeprowadza jakiegoś urzędowego rozdziewiczania wszystkich dziewic sposobem chirurgicznym (u pewnych dzikich plemion załatwia to król), póty niewinność i dziewictwo partnerki w małżeństwie będzie regulatorem, który odświeża i uszlachetnia stosunki erotyczne, wciąż zabagniane przez mężczyzn, i chociaż przelotnie objawia światu coś takiego jak miłość, w formie najlepszej. Kobiety nie powinne się odrzekać tak łatwo od tego, że tak powiem, mistycznego zadania. Nie powinne też tak tanio i głupio pozbywać się swojej szansy rynkowej; to jest już wprawdzie okoliczność kapitalistyczna, „burżuazyjna“, — niemniej ona istnieje, tak jak każdy talent, jak piękność, jak miły głos i t. p.
Miłość można oczywiście znaleźć także i u niewiast „przechodzonych“ i to w stopniu jeszcze wyższym niż u dzierlatek. Meisel-Hess mówi o tem, że „kobieta, to nie bułka“. Prawda, ale nie zupełnie. Nie dotykam tu