Strona:Karol Irzykowski - Małżeństwa koleżeńskie.pdf/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jest węzłem silniejszym niż ślub, zawarty z wszelkiemi ceremonjami“. I wali tym siedmiomilowym butem w „zmurszałe formy“, poczem niesie wysoko sztandar z hasłami „wolności, równości, zdrowia“. Cały repertuar podręcznych zwrotów dziennikarskich został splądrowany. Zwłaszcza podoba mi się ten zwrot o strusiu, który chowa głowę w „piasek dawnych przesądów“. Moi panowie, struś wogóle głowy w piasek nie chowa, to była legenda. Tenże jegomość, który podpisał się jako dr. Jekyll, chce wmówić w kobiety, że małżeństwa koleżeńskie są właśnie ich zyskiem a ustępstwem mężczyzn, bo „kobieta przestała już być własnością i żąda dla siebie równych praw“. Ale jeżeli one tych równych praw nie chcą? Postępowy dr. Jekyll nie wie, że i robotnicy mają równe prawa z kapitalistami. „O ileż takie rozwiązanie ułatwia życie!“ woła dr. Jekyll. Snadź nie śledził wcale dyskusyj ostatnich paru lat i nie zauważył, że „ułatwione życie“ stało się już dziś terminem humorystycznym (wprowadził go Skiwski, krytykując Boya).
Kolega koleżankę chce naciagnąć na Boya i na postęp, i cytuje p. Krzywicką jak powagę naukową; Lindsey prawie jak Lindbergh przybywa z Ameryki, aby dać ostatnią sankcję; oblężona twierdza kapituluje, a nawet staje się pionierką, bo „każdy krok naprzód, każdy wyłom w starych zwyczajach, będzie szczeblem na drodze“ i t. d. (A. Buznitzówna).
Sto razy lepsza od. p. Krzywickiej feministka Greta Meisel Hess w dziele „Die sexuelle Krisis“ (1909) ostrzegała: „Emancypacja jednostek z pod zaaprobowanego społecznie zwyczaju jest najczęściej bezużytecznym buntem. Nie chodzi o eksperymenty, lecz o nowe organizacje i poto są te badania socjalne; wokół palów męczeńskich nigdy nie rosną róże“. U nas się nie dużo bada, przystępuje się na gorąco odrazu do czynu, a na męczennikach i męczenniczkach i na palach męczeńskich, zdaje się, nie zbywa.
Z odpowiedzi, które padły w ankiecie, dowiadujemy się o ładnych stosunkach. „Nie jest wypadkiem odosobnionym — pisze jedna w artykuliku pt. Cnotliwcy i uwodziciele — ale zjawiskiem niemal codziennem, że kolega żyje z jedną, a poza nią ma cnotliwą z „dobrego domu“ pannę, która narazie jest jego narzeczoną, — a po pomyślnem ułożeniu się warunków materjalnych — jego prawowita żoną. Kobiety te oczywiście o sobie nic nie wiedzą i każda go kocha; on zaś tylko jedną — i to nie zawsze, a drugą okłamuje i wyzyskuje“. Inny znów powiada, że istnieją już nie małżeństwa koleżeńskie, lecz: „prostytucja koleżeńska, polegająca na tem, że kol. X dziś z koleż. Y, jutro z koleż. Z, a pojutrze z koleż. N... i vice versa. Kończy się to niesmacznie i opłakanie: czterech czy pięciu kolegów, popularnie mówiąc „łapie“... oczywiście nie ptaka za ogon...“ I wyznaje: Cały szereg moich kolegów posiada kochanki, przyjaciółki, jak kto woli. To jest wolna miłość.“
Mężczyźni występują w tej całej dyskusji z jakże kulawym aparatem i tupetem racjonalizmu. Jeden, z inicjatywy pewnej organizacji przeprowadził badania wśród kolegów i koleżanek (47 i 21) i wylicza: tylu a tylu prowadzi życie seksualne normalne, tylu jest żonatych, tylu narzeczonych, a z tych tylu a tylu uprawia „stosunek powierzchowny“ albo „poprzestaje na pieszczotach wstępnych“, tylu znowuż się onanizuje, jest też paru homoerotów, a reszta korzysta z usług prostytucji, niektórzy się zarażają itd. Z tego obrazu niedoli miłosnej musiałaby wynikać nieodparcie konieczność małżeństw koleżeńskich. — Ponieważ abstynent był tylko jeden, możnaby nawiasem zapytać: gdzie się właściwie podziała błogosławiona rola sportu, jako ujście dla sił fizycznych młodzieży?
Równocześnie dostąpiła ta piekąca kwestja i godności teatralnej: para studencka, państwo Żytomirscy, napisali sztukę o życiu seksualnem mło-