Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dowcipnemi słowami i miłosnemi spojrzeniami żar zmysłowy żądnych użycia, tak że rozbłyska jasnym płomieniem.
Król je szanuje i oddaje im honory, lud ubóstwia, poeci opiewają je, zwąc „barwną koroną kwietną, wieńczącego skały Ujjeni“, a wszystkie miasta sąsiednie zazdroszczą nam ich posiadania. Często wyjeżdżają też hetery nasze w okolice gorzej wyposażone pod tym względem, a zdarza się nawet, iż król musi je wzywać do powrotu w razie przydługiej nieobecności.
Z rąk przedstawicielek onego wesołego zakonu wziąłem czarę z napojem, pozwalającym zapomnieć o trosce życia, a złocisty puhar rozkoszy, ochotnie mi podawany zawsze, przytykałem często i chętnie do spragnionych ust moich.
Skutkiem wielorakich uzdolnień mych, obeznania z sztukami pięknemi wszelkiego rodzaju, oraz wprawy w grach towarzyskich byłem mile zawsze widzianym gościem wielkich kurtyzan, jedna zaś z nich, której względów niepodobna było wprost pozyskać złotem, zakochała się we mnie do tego stopnia, iż zerwała stosunki z pewnym księciem. Znając język złoczyńców, wszedłem również w bliskie związki z biednemi ulicznicami, których względy były mi równie miłe w tym okresie życia, oddanym wyłącznie rozkoszy. Kilka z nich sprzyjało mi naprawdę całem sercem.
Zatonąłem w szaleńczym wirze uciech rodzinnego miasta i weszło, o czcigodny, w zwyczaj mówić: „oto światowiec, jak młody Kamanita!“
Pewnego razu okazało się dowodnie, że złe nawyknienia, a nawet występki dają tak szczęśliwe i pomyślne wyniki, iż człowiek światowy, zaprawdę, nie jest