Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozglądał się wokoło błędnie, sądząc, że za każdem drzewem czyhają rozbójnicy. Jąkając się i wyciągając drżące ręce, zaklinał króla, by ratował swe cenne życie szybką ucieczką.
Wówczas wstawszy, powiedziałam:
— Uspokój się, małżonku mój. Mam zupełną możność przekonania cię, a także szlachetnego króla i pana naszego, że niema tu mowy o żadnej pułapce i niebezpieczeństwo nie zagraża nikomu.
Opowiedziałam jak podmówioną przez Angulimalę uplanowałam razem z nim zamach na życie Satagiry i jak zamach ten udaremniony został jedynie przez nawrócenie się mego sprzymierzeńca.
Satagira, słysząc to, omal nie umarł z strachu i musiał się oprzeć o ramię podkomorzego, by nie upaść.
Padłam przed królem na kolana, błagając, by przebaczył memu małżonkowi, jak ja mu przebaczyłam, bowiem zawinił uniesiony namiętnością, a przytem działał pod przymusem siły wyższej, która chciała w oczach wszystkich uczynić cud. Rozbójnik miał zostać stracony, a przemienił się w świętego.
Król przyrzekł mi przywrócić w zupełności do łask swych Satagirę, a wówczas powiedziałam, zwracając się doń.
— Dotrzymałam danej obietnicy, przeto spełń również coś przyrzekał, wysłuchaj mej jedynej prośby i pozwól, bym wstąpiła do zakonu mistrza dostojnego, jako mniszka.
Satagira skinął przyzwalająco głową, gdyż nie mógł uczynić inaczej.
Król zaś, uspokojony już teraz zupełnie, zbliżył się do Angulimali i przemówił doń serdecznie, a nawet z szacunkiem, przyrzekając mu przebaczenie i opiekę