Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powiedz szlachetny panie, — spytał mistrz — cobyś uczynił z Angulimalą, gdybyś ujrzał, że siedzi z ogoloną głową i brodą, ubrany w zgrzebny płaszcz, zaniechawszy morderstw, zaniechawszy rabunków, zadowolony jednym dziennie posiłkiem, czysty, skromny, nawykły do pobożnych pielgrzymek, słowem uszlachetniony i nawrócony zupełnie... Powiedz, jakbyś z nim postąpił o panie?
— Pozdrowiłbym go, mistrzu, z czcią wielką — odrzekł król — wskazałbym mu miejsce obok siebie, wyraziłbym radość, że się nawrócił, poprosiłbym, by raczył przyjąć odzież, zapas jadła, pościel i lekarstwa na wypadek choroby, potem zaś, jak przystało panującemu, zapewniłbym go o opiece mojej, bezpieczeństwie zupełnem i przebaczeniu win jego. Ale to chyba niemożliwe, mistrzu dostojny, by człowiek taki mógł stać się cnotliwy i czysty...
Angulimala siedział opodal mistrza, który, skinąwszy nań, rzekł królowi:
— Człowiek ten, o królu, jest to Angulimala.
Pobladł z strachu król, ale daleko bardziej przeraził się Satagira. Oczy mu wyszły z orbit, włosy podniosły się na głowie, a zimny pot pociekł mu z czoła.
— Biada mi! — zawołał. — Zaprawdę, człowiek, ten jest Angulimalą, ja zaś dałem się uwieść i oto wydałem króla i pana mego w ręce rozbójnika.
Widziałem wyraźnie, że drżał jeno dlatego z strachu, bo sam znalazł się w mocy swego śmiertelnego, jak sądził, wroga.
— Ten okrutnik — wołał dalej — oszukał nas wszystkich, oszukał samego mistrza nawet, oraz mą łatwowierną małżonkę, która, jak wszystkie kobiety, ślepo idzie na lep, gdy jej ktoś powie, że się nawrócił.