Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXXVII.
WIĘDNĄCY RAJ.

— Tak, ukochany mój — dodała Vasitthi — bez rozczarowania i bólu słuchałam tych słów, które tobie wydały się tak nadziejobójcze, podobnie też bez bólu, a nawet z radością spostrzegam, jak prawdziwość słów onych iści się tutaj dokoła nas.
Podczas opowiadania Vasitthi więdnienie lotosów rajskich postępowało zwolna, ale bez przerwy, tak, że nie sposób było powątpiewać, iż wszystkie owe twory i całe otoczenie zmierza ku zupełnemu zniszczeniu i rozpłynięciu się w nicość.
Lotosy postradały już większą część swych płatków, woda gdzieniegdzie jeno ukazywała się z pośród mnóstwa małych czółenek kwietnych i drżała ustawicznie od spadania coraz to nowych. Na ogołoconych z ozdoby tronach siedziały postacie, skulone w różnych pozach, z pozwieszanemi na piersi lub na bok głowami, dygocąc, ile razy dreszcz zimny przenikał gaje, chwiejąc koronami drzew tak gwałtownie, że za każdym razem spadał na pożółkłą murawę deszcz liści i kwiatów. Przerywana coraz częściej dysonansami muzyka duchów niebiańskich rozbrzmiewała coraz to smutniejszemi akordami, a mieszały się z nią głębokie west-