Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chnienia i bolesne jęki. Wszystko, co błyszczało przedtem, przygasło teraz, twarze i szaty błogosławionych i duchów napowietrznych, chmury i kwiaty, wszystko stało się szarawe, nikłe, a w dali szafirowy mrok zaczął snuć pasma swego przędziwa. Rzeźwy przedtem, weselacy serca zapach kwiatów przemienił się teraz w woń duszącą, co oszołomiała zmysły i działała usypiająco.
Kamanita wskazał wokół leniwym ruchem ręki i rzekł:
— Jakże możesz, o Vasitthi, doznawać radości na taki widok?
— Cieszę się dlatego, — odrzekła Vasitthi — że widok znikomości tych oto zjaw świadczy, iż istnieją rzeczy wyższe. Byłoby to niepodobieństwem, gdyby były wiecznotrwałe. Istnieją rzeczy nieprzemijające i niepowstałe. To miał na myśli mistrz, mówiąc o „radości przemijania“. Dlatego też powiedział: Poznawszy skon tego co stworzone, poznałeś to co niestworzone.
Te nacechowane pewnością słowa sprawiły, że ożywiły się rysy Kamanity jako kwiat ożywia się po suszy, deszczem.
— Błogosławioną bądź, o Vasitthi! — zawołał. — Daną mi zostałaś dla dobra mej duszy, czuję to. Zbłądziliśmy tylko przez to, iż tęsknocie swej wyznaczyliśmy zbyt niski cel. Pragnęliśmy jeno raju kwietnego, a kwiaty z natury swej więdnąć muszą. Natomiast gwiazdy są niezniszczalne i toczą się ciągle drogą swą wedle praw wiekuistych. Spójrz tylko! Gdy wszystko wokół nosi znamiona rozkładu, to ramię niebiańskiej Gangi, które zasilało przez tysiące tysięcy lat nasze jezioro, połyska ciągle wspaniale i toczy