Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXXV.
CZYSTA OFIARA.

Nie wiem jak długo siedziałam w milczeniu, nie otwierając ust. Musiało to trwać czas niemały, gdyż rozważałam słowo po słowie, wszystko, co mi powiedział Angulimala. Przypomniałam sobie każdy moment zdarzenia i dziwowałam się coraz to bardziej. Małemi i dziecinnemi wydały mi się w porównaniu z tem, co się stało w lesie z Angulimalą, wszystkie słyszane w dziecięcych latach legendy o cudach czasów dawnych, oraz czyny Kryszny, gdy bawił na ziemi w ludzkiej postaci.
Zadawałam sobie pytanie, czy ów mąż święty, mistrz nad mistrze, który uczynił w ciągu godziny łagodnego baranka z najstraszniejszego potwora i krwawego zbója, jakim był Angulimala, czy ten doskonały Buda, z łatwością ujarzmiający naturę, potrafi dokazać, by znalazło pokój i otuchę biedne serce moje, nękane namiętnością, czy słowo jego przebić będzie w stanie chmurę smutku, jaka osiadła na mej duszy. Zaprawdę, było to zadanie nierównie trudniejsze i sądziłam, że przekracza siły takiego nawet, jak on, ascety.
Drżąc z niepewności co się ze mną stanie, spytałam Angulimali, gdzie przebywa mistrz i czy będzie mi wolno udać się do niego.