Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze czynisz, że zaraz o to pytasz, Vasitthi! — pochwalił mnie Angulimala. — Przybyłem umyślnie, by ci udzielić informacyj. Byliśmy sprzymierzeńcami w zbrodni, bądźmyż przyjaciółmi na drodze cnoty. Mistrz bawi w tym właśnie lasku sinsapowym, o którym mi wspominałaś. Udaj się tam jutro, ale dopiero wieczorem. O tej porze mnisi kończą swą kontemplację i gromadzą się w świątyni Kryszny, a mistrz przemawia do nich i do wszystkich zebranych. O tej porze przybywa do lasku dużo mężczyzn i kobiet z miasta, w celu ujrzenia Budy i posłuchania słów jego. Napływa ich coraz więcej każdego dnia, a nauczanie trwa często późno w noc. Wszystko to wiem od kilku już dni, bowiem w zatwardziałości grzesznego serca mego powziąłem haniebny plan napaści na zgromadzenie wiernych, chcąc zrabować dary i ofiary w szatach i środkach żywności, znoszone zakonowi. Nie bogaty to, ale dostatni łup, myślałem sobie, a przytem umyśliłem wziąć do niewoli kilku co najprzedniejszych mieszczan i wzbogacić się okupem. Kreśląc ów plan zuchwały, sądziłem, że przez napad, dokonany u samych bram miasta, wywabię Satagirę. Jak ci mówiłem, nie wiedziałem jeszcze, iż wybiera się w drogę. Nie zapomnij tedy, szlachetna pani, udać się jutro do świątyni Kryszny, a zaręczam ci, że odniesiesz stąd wielką korzyść duchową. Teraz odchodzę, gdyż mam nadzieję, iż zdołam posłyszeć jeszcze słów paro. Podczas pięknych, księżycowych nocy, przesiadują mnisi długo na rozmowie i nikomu słuchać nie bronią.
Skłonił się głęboko i odszedł.
Nazajutrz posłałam po Medini, która wraz z mężem swym Somadattą zgodziła się równie ochotnie towarzyszyć mi teraz do świątyni Kryszny, jak wówczas.