Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdoła? Ja doznam owej łaski, szczęście owo stanie się mym udziałem... Bałem się nieraz, iż niebezpieczeństwa pielgrzymki, czy dzikie zwierzęta lub zbóje udaremnić mogą wszystko, teraz jednak mam pewność zupełną i nic mnie onego szczęścia już nie pozbawi.
Myśląc tak, wpadł w wąską uliczkę i, pędząc na oślep, nie spostrzegł, co się dzieje. Oto krowa, spłoszywszy się z niewiadomego powodu, biegła z drugiego końca uliczki naprzeciw, a ludzie chowali się przed rozjuszonem zwierzęciem do bram, lub stawali poza załomami murów. Kamanita nie widział niczego, nie słyszał też głosu stojącej w progu kobiety, która go ostrzegała przed niebezpieczeństwem, biegł przed się z oczyma utkwionemi w wyniosłą wieżę, będącą mu przewodniczką w drodze.
Ujrzał tuż przed sobą dopiero, gdy było zapóźno na ucieczkę, okryte pianą nozdrza, nabiegłe krwią oczy i ostre rogi krowy, które za chwilę utkwiły głęboko w jego ciele.
Krzyknął głośno i stoczył się pod mur, a krowa pobiegła dalej i znikła w uliczce sąsiedniej.
Zbiegli się zaraz ludzie, spiesząc z ratunkiem, bądź też pchnięci ciekawością, a kobieta, która ostrzegała pielgrzyma, przyniosła wody i przemyła ranę. Podarto płaszcz jego i zrobiono przewiązkę celem zatamowania potrochu krwi, która biła strumieniem z przebitego boku.
Kamanita nie stracił przytomności. Wiedział dobrze, że zbliża się śmierć. Ale ani to, ani ból dotkliwy nie gnębiło go tak, jak obawa, że nie ujrzy już Budy. Błagał drżącym głosem otaczających, by go zanieśli do mangowego lasku, do świętego męża, mówiąc:
— Drodzy bracia! Pielgrzymowałem tak długo... tak bliski byłem celu! Zmiłujcież się nade mną i za-