Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XVIII.
W PRZEDSIONKU GARNCARZA.

Umilkł Kamanita, wyrzekłszy słowa, któremi zamknął opowieść swoją, i patrzył zadumany ponad siebie.
Mistrz milczał, również przed siebie patrząc. Mieli przed oczami rozliczne grupy drzew, bliższe i dalsze. Jedne tworzyły cieniste gąszcze, inne na podobieństwo chmur, strzępiastemi w dali widniały sylwetami, w mgłę się zwiewną rozpływając.
Księżyc wisiał teraz ponad szczytowiskiem dachu i światło jego padało w przednią jeno część sieni, gdzie leżały na ziemi płachty samodziału, dla wybielenia. Po stronie lewej błyszczał słup, podpierający przydasze, jakby był srebrem szczerem okuty.
Było tak cicho, iż słyszeli, jak pasąca się gdzieś w pobliżu bawolica w miarowych odstępach zrzynała chrapliwie zębami trawę.
Mistrz dumał i mówił do siebie: — Czyż mam pielgrzymowi temu już dziś powiedzieć, co wiem o Vasitthi? Czyż ma się przekonać, iż była mu wierną, a wyszła za Satagirę jeno skutkiem haniebnego oszustwa? Czyż wykazać, iż za jej to sprawą zjawił się w Ujjeni Angulimala, a zatem on sam, Kamanita znalazł się na szlaku pielgrzymstwa miast marnieć