„Niech się pan o mnie nie troszczy“, odparł Hiob, „prześpię się gdziekolwiek; ale czy nie byłoby dobrze zobaczyć Pana Perkera dziś jeszcze, by zaraz jutro rano mógł zjawić się na miejscu?“
„Widzisz, mój kochany“, odrzekł Lowten, pomyślawszy chwilę, „gdyby to chodziło o kogo innego, to pan Perker wcale nie byłby rad, że go tak późno niepokoją; ale ponieważ idzie tu o pana Pickwicka, sądzę, że mogę wziąć dorożkę na koszt biura i pojechać do niego“.
Po tej decyzji Lowten wziął kapelusz, poprosił o wybranie innego prezydenta na czas jego chwilowej nieobecności, podszedł do najbliższego postoju dorożek, wybrał powóz, którego wygląd najbardziej mu odpowiadał, i kazał woźnicy jechać na plac Montague, Russel Square.
Pan Perker wydawał w tym dniu obiad, o czem świadczyły światła za oknami bawialni, tony ulepszonego, wielkiego fortepianu, dźwięki wydobywające się z niego, ale wymagające jeszcze bardzo znacznego ulepszenia, i niemal oszałamiające zapachy potraw. Ponieważ równocześnie przybyli przypadkowo ze wsi do miasta bardzo cenieni klienci, na ich więc powitanie zebrało się miłe towarzystwo, na które złożyli się: pan Snicks, sekretarz zakładu ubezpieczeń na życie, pan Prosee, doskonały doradca prawny, trzej adwokaci, jeden komisarz sądowy, pewien adwokat do spraw specjalnych z Temple, pewien młody gentleman o małych oczach i jego przedstawiciel, który napisał ostrą książkę w sprawie ustawy o legatach, upstrzoną niesłychaną ilością odnośników i cytat, oraz wiele wybitnych, a nawet wprost znakomitych osób. Od tego towarzystwa oderwał się pan Perker, gdy szepnięto mu, że przyszedł jego dependent. Udał się więc do jadalni, gdzie ujrzał pana Lowtena i Hioba Trottera w ponurym półmroku, rozsiewanym przez lampę kuchenną, postawioną na stole, z należną wzgardą dla dependentów i wszelkich związanych z nimi sprawami, przez gentlemana, który poniżył się do tego, że za kwartalne wynagrodzenie pojawiał się w krótkich spodniach aksamitnych i wełnianych pończochach.
„Cóż tam nowego“, zapytał wchodząc, „czy nadeszły jakie ważne listy?“
„Nie, panie“, odparł Lowten, „ale oto jest posłaniec od pana Pickwicka“.
„Od Pickwicka?“ zawołał mały człowieczek, żywo zwracając się ku Hiobowi. „Cóż to się stało?“
„Dodson i Fogg uwięzili panią Bardell za koszta procesu“, rzekł Hiob.
„Niemożliwe!“ zawołał pan Perker, wkładając ręce do kieszeni i opierając się o kredens.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/39
Wygląd
Ta strona została przepisana.