Strona:Karol Brzozowski – Poezye 1899.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
36
KAROL BRZOZOWSKI.

Zrywa się z krzykiem — i pada w ramiona
Kalifa. — Szewcze! powróć do warsztatu,
Nie szukaj darmo, gdzie piękna twa żona,
Bo nie dla ciebie woń tego już kwiatu;
I jakiż tobie odkryje śmiertelnik,
Że nim Kalifa ozdobił się zielnik.

Choć harem — zielnik Kalifa bogaty,
Ten kwiat zagasił pięknością swą dwieście;
Lecz zagaszone te gwiazdy i kwiaty
Miały i serce i zazdrość niewieście.
A dwiestu zazdrość... Kalifie ty biedny!
Raj w piekło zmienić o! to dosyć jednéj!

Kalifa żony na rozwagi szalki
Wzięły swą sprawę; bo tutaj, broń Boże,
Maluczkie słówko draśniętej rywalki,
W jedwabnym worku gląb’ Tygru za łoże!
Czterysta źrenic więc z drużbą, uśmiechem,
Było miłości kalifowej echem.

Kalif się cieszył haremu tą zgodą,
Tymczasem myśli pracowało dwieście,
Szukało skrzętnie nad wodą, pod wodą,
Jak państwo wielkie, po siołach, po mieście,
Czy spadła z słońca, czy spadła z księżyca
Między nie straszne ta współzawodnica.

I chociaż harem miał kraty i wieże,
Pale wysokie i rowy głębokie;
Choć liczny hufiec zdaleka go strzeże;
Mimo rzezańce czarne, bystrookie;
Chociaż tu słowo nawet i na skrzydle
Nie wleci nigdy, bo się zwikła w sidle;

Mimo to wszystko dowiedział się harem,
Że ta gadzina, co się tu wśliznęła,
Ma szewca męża w mieście za bazarem.
Jakaś raz łódka po Tygrze płynęła
Tuż przy haremie; z nad balkonu belek
Wpadł w nią złocisty drobny pantofelek.