A Kalif mruknął: a! błazen przeklęty!
A śmiech byłoby osmagać mu pięty.
1885
Kiedyś, przed laty, na wschodzie, w Bagdacie
Był szewc; za żonę miał z Ałłacha daru
Kwiat najpiękniejszy w całym Kalifacie.
Szczęściem, że jaszmak bronił od pożaru
Śmiertelnych serca, rzucając zasłonę
Na lic jéj krasę, na piersi toczone.
Z więzów jaszmaka czasami uciekły
Włosy jéj krucze, jak potok jedwabny,
Lśniąc się i wijąc do kolan jéj ciekły
Broniąc się rączce niezgrabnéj, a zgrabnéj;
Mignęła czasem z pod szalwalów nóżka
Taka drobiutka jak giaurów kopciuszka.
W zachwycie szewca raz ochota wzięła
Cud swojéj sztuki misterny zbudować,
Godny téj nóżki, dżinów arcydzieła;
I jął w skrytości trzewiczki pracować,
Kwiatki szyć złotem, perłami bogato.
W zimie rozpoczął, ukończył je w lato.
Wszedł do haremu, — u stóp swej hurysy
Złożył dar i sam był radością jasny.
— „Co mi te perły! te złote narcysy!
Trzewik zawielki!” — „Chyba że zaciasny!”
— „Za ciasny, ośle!” — i złoty trzewiczek
Mignął, padł głośno na szewca policzek.
Wrzawa się nagle zrobiła w haremie.
Ciasny! zawielki! dwa tylko wyrazy
Słyszał wciąż sąsiad; potém coś na ziemię
Upadło głucho, — potém coś jak razy,