Strona:Karol Brzozowski – Poezye 1899.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
33
POEZYE.

Kare, złociste, gniade, srebrne, siwe,
Na wiatry dumnie rozpuściły grzywę!

— Cóż to? zawołał Kalif, czy wzrok mami?
To mego błazna widzę ja przed stadem,
Więc państwo moje zasiane tchórzami?
Błazen krok zwolnił przed seraju sadem,
Tryumf i radość błyszczała mu z czoła,
Jakby przeczuwał, że Kalif zawoła.

I zgadł, — nim bramę ogrodu przeminął,
Kalif nań ręką przyzywając skinął.
— To twoje konie? te wszystkie? — Tak, panie!
Widzisz, skarb jaki leżał w twym firmanie.
Niechaj ci Ałłach da wiek szczęścia długi,
Żeś tak nędznego podniósł dolę sługi.

Lecz daruj, panie, śmiałość méj wdzięczności!
Przez nią ze stadem nie przybywam całem,
Bo najpiękniejsze rumaki sprzedałem,
By kupić tobie cud dziwnej piękności,
Którą czasami na ziemię kusiciel
Zsyła, by w sidła padł wdzięków wielbiciel.

Cóż to za oczy, szyja i ramiona!
A jakich na nią fala włosów spływa
Z śniegów marmuru kibić utoczona,
Ust koralowa barwa, świeża, żywa,
Z ząbków perłami jak się wdzięcznie kłóci!
A czarne oko kiedy iskry rzuci...

Gdy się głos błazna ożywiał: — ach! ciszéj!
Szepnął mu Kalif, — hatun nas usłyszy, —
Czy zapomniałeś, to z muślinu ściana!
Błazen z uśmiechem upadł na kolana:
— Nikomu niéma wyjątku w firmanie;
Daj i ty konia, najjaśniejszy panie.

„Konia da Kalif, pan mój i małżonek,
Głos z za muślinu odezwał się ściany,
A ja dam złoty z rubinem pierścionek
Za téj nauczki pomysł niezrównany.”