Strona:Karol Brzozowski – Poezye 1899.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
32
KAROL BRZOZOWSKI.

Palmy, to w morza szafirze
Złotego Rogu smukłe minarety:
Na wszystkich złote już błyszczały krzyże,
A na nich srebrne mew siadły wedety.

Tu w oku las mi stanął cyprysowy,
Chwastów w nim gęstwa i wielkie pokrzywy;
Jakiś grobowca turban marmurowy
Wyjrzał z nich jeden — ach, i jeden żywy
Posąg boleści! To Bajraktar Ali
Z duchem Osmanów na grobach się żali.

∗                ∗

U — ha! ha! hu — u! — Drgnąłem przebudzony,
Słucham — to powieść jeszcze Bajraktara.
„U — ha! ha! hu — u! — od Mussulskiéj strony
Glos stu surudżich ozwał się wesoło.
Nad Szatem ranku wznosiła się para,[1]
Za chwilę słońca błyśnie jasne czoło.

Kalif, jak było to jego zwyczajem,
W gęstwie pomarańcz siedział przed serajem,
Pił woń poranka i rzeźwiące chłody;
Krzyk go surudżich, uderzył, więc oko[2]
Rzucił, skąd Szatu przypływają wody
Przez palm, pól, sadów dolinę szeroką.

W dolinie pyłu kłębią się tumany,
Nie taki hadżich wznoszą karawany!
Ten pył wiruje, pędzi, pędząc wzrasta,
A w czarnéj chmurze szalone kopyta
Tętnią, aż Kalif zdumiony się pyta,
Co tu przygania tę chmurę do miasta?

Z chmur się wydarły rumaków tabuny,
Na serajowe wypadły trawniki;
Skąd spadł ten nawał szalony i dziki?
Całéj Arabii tu chyba bieguny!

  1. Szat, rzeka Tygier.
  2. Surudżi — poganiacz koni.