Strona:Karol Brzozowski – Poezye 1899.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
18
KAROL BRZOZOWSKI.

I coraz ciemniéj i coraz to gęściéj,
I coraz głośniéj sucha gałąź chrzęści,
I choć wyraźniéj pieśni grają tony,
Czy znajdę piewcę zbłąkany, znużony?
Nagle koń parsknął i stanął jak wryty;
Uciekający, zda się, grunt kopyty
Garnie pod siebie i na wstecz się ciska;
Z pod stop mu kamień oberwany runął,
Za głazem piasek z szelestem się zsunął
W dyszącą przepaść skalnego urwiska;
I grom daleki zahuczał w Bałkanach,
I parny wiater powiał po platanach,
Z liści jęczący przelatał na liście
Zwiastując burzy i piorunów przyjście.
Nie chciałem leśnych odszukiwać szlaków,
Znanych dla saren albo nocnych ptaków,
Burz się lękając i spragnion wywczasu,
W bukowéj gęstwie szukałem szałasu.
Przyrody dłonie mistrzowskie a hojne
Namioty bluszczem, winogradem strojne
Rozpięły licznie — gościnność przed niemi,
Wiosna, usiadła na dywan bogaty
I pełném sercem i prośby wonnemi
Zaprasza gościa do liściowej chaty.
I ja przyjąłem wiosny zaprosiny,
Zaszedłem w namiot z zielonéj gęstwiny;
I koń mój rad był ze swojéj gospody
Znalazł i trawę i świeżéj zdrój wody.
Jam się rozgościł — i za chwilę płomień
Ze suchych liści wybuchnął wesoło,
Wzbił się do góry; jasny jego promień
Buki i skały pozłocił wokoło;
Na twarz strumienia posiał kryształową,
Całe dyamentów, rubinów bogactwo,
Aż dąb ciekawą spojrzał w strumień głową,
Drzemiące na niéj rozbudzając ptactwo.

Koń osiodłany zarżał przed namiotem,
Pomalowany pysznie słońca złotem.
Lilie, konwalie posrebrzone rosą,
Witały wonią wierzbę złotowłosą;
W lekkie mgły białej przezroczyste chmurki
U skał podnóża odziały się wzgórki,