Strona:Karol Brzozowski – Poezye 1899.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
17
POEZYE.

Niebo się szarym odziało obłokiem,
Coraz się gęstszym noc kładła pomrokiem
Na góry śnieżne, na ziemny las dziki;
Po skał pieczarach hukały sów krzyki;
Rój nietoperzów okrążał mnie skrzydłem,
Cicho trzepocząc z piskiem odlatywał.
Co chwila nocném koń spłoszon straszydłem
Stulając uszy, z parskiem się wstrzymywał.
U stóp mych huczy spieniony ryk wody,
Słychać, jak z gniewem po skałach się wije,
Jak głazy toczy i o skały bije;
Nad głową moją niby czarne grody,
Niby na górach upiętrzone góry,
Z złowieszczą ciszą układły się chmury —
I piorunami i gradem ciężarne
Wionęły na mnie oddechy swe parne.
Zbłąkany w górach i drogi nieświadom,
Błogosławiłem płomiennym owadom,
Które ze skrzydeł blask rzucając blady,
Złotemi drogę krzyżowały ślady,
Lecz gasnąc nagle na gęstwie platanów
Jeszcze zwiększały mrok nocnych tumanów.
Słuch wytężyłem: zda się głos piosenki
Jęczy z pod ziemi płaczliwemi jęki;
Czy to szum fali trąca w wyobraźnię
I w nastrojone odziewa się dźwięki?
Lecz nie — do słuchu wpadają wyraźnie
Mierzone spadki i dźwięczące tony
Niby pszczół orszak z ula wyrojony.
Dźwięki te wziąwszy za me przewodniki,
Ramieniem gęsty rozgarniam las dziki;
Z oporem konia wiodę na wędzidle,
Co chwila zwikłan w Winogradów sidle,
Lub zatrzymany dębowym zawałem,
Co pięciowieczném legł w poprzek mi ciałem,
I stu nagiemi rogaty konary,
Z omszoną piersią krzewów piastun stary
Jeszcze ich dziatwę dźwigał na swe bary.
Z litością-m mijał zmarłego olbrzyma,
On do mnie szepnął z cicha: śmierci niéma!
Śmiertelną wskazał piorunową bliznę,
Dziś mchów, paproci i krzewin ojczyznę.