Strona:Karol Brzozowski – Poezye 1899.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
9
POEZYE.

Tu bok ujrzałem góry poszarpanéj
W czarne przepaści. Strome głazów ściany
W górę się prosto dźwigają piętrami
Nagie, gdzieniegdzie wieńczone sosnami.

Na szczycie siwe rozrzucone głazy
Zamkowych ruin i grodów obrazy
Kłamią tak wiernie, że patrząc do góry
Różnéj budowy zgadujesz struktury.

Tu ci wyraźnie gotyckie wieżyce
Stoją i patrzą czarnemi strzelnice;
Tu ścian ostatek, arcydzieło sztuki,
Wielkie dwa śmiałe przechowują łuki.
 
Tam daléj greckiéj zwalisko świątyni,
I widne jeszcze kolumn kapitele,
Ubrane w bluszcze, w powojowe ziele;
Tu jeszcze wznosi się posąg bogini,
 
Zniszczon — lecz owal głowy jej misterny
Jeszcze podziwiasz; w dali sfinks niezmierny
Leży na kraju stromego urwiska,
Z paszczy mu jasny zdrój wody wytryska.

A tu kopuła niby watykańska,
A przy niej, patrzaj minaretu strzała;
A tam czy straszna potęga szatańska
Z ruin Balbeku głazy pozwalała?

O Arcymistrzu! — wołałem w zapale, —
Jakiéj kazałeś tytanów prawicy
Skały olbrzymie upiętrzyć na skale?
Jacyż pojętni byli budownicy,

Co, oko w twoim utopiwszy wzorze,
Z twego narysu ten cud postawili?
Z pokorą czoło nań patrząc się chyli,
I dusza woła: Tyś wielki, o Boże!

Podszedłem bliżéj — stoję zadumany:
Przede mną muszel mozajki na ścianach
Prawią o morzach; — pod nogą mą szklany
Głaz o zagasłych powiada wulkanach.