Strona:Karol Brzozowski – Poezye 1899.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
10
KAROL BRZOZOWSKI.

I pokazuje oku najwyraźniéj
Z jakiéj, ty świecie, wyszedłeś pracowni,
Jakie ty bole przebyłeś i męki,
Nim arcydziełem z Mistrza wstałeś ręki!

O, piersi moja! czy ty jesteś zdolna
To wypowiedziéć, co czułaś w zachwycie,
Kiedyś tak błogo odetchnęła wolna,
Dumna na góry niebotycznéj szczycie.

Mowo! skąd tęczy brać tobie kolorów,
By odmalować sukienkę tych borów,
Które cudownie słońcem cieniowane
Pod stopy memi legły rozesłane.

Skąd ci olbrzymich wziąć ram do obrazu,
By w nich ogarnąć, pomieścić odrazu,
Te tysiącami rozsiane pagórki,
Te kołyszące się nad niemi chmurki,

Siatką ze wstążek błękitnych strumieni,
Złote i srebrne na niwach zbóż paski,
Żywość słonecznych drgających promieni,
Jezior zwierciadła i płowe te piaski!

I któż wypowie tę czarowną błogość,
Kiedy bogato malowana karta,
W jedność wcielając cudnych rysów mnogość,
Stanie szeroko oku rozpostarta!

Z jakim zachwytem w niéj gubi się oko!
Jakaż nauka w niéj mistrzom się mieści,
Jeśli odgadną i pojmą głęboko
Tę piękność w zgodzie, postaci i treści!

O! taki obraz w pamięci się kładnie
I w niéj na wieczne odbija się czasy;
A gdy z niéj sztuka rys jaki wykradnie,
Jakiéj dziewiczéj, cudownéj jest krasy!



W dół się spuszczałem po stromych urwiskach,
Czarne przepaście dyszały pode mną;
Lecz darmo grożą otchłanią mi ciemną —
W méj duszy obraz w słonecznych połyskach!