Strona:Kajetan Sawczuk - Pieśni.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niech was nie zrazi, bracia tych słów parę,
Teraz opowiem wam te baśni stare.
Jasno wam tego opisać nie mogę,
Nie wiem cel jaki i jaką wziąć drogę,
Dość, że nasz rycerz w puszczy zabłąkany
Wpadł w czarodziejskich widziadeł tumany,
Straszliwe wrzaski i zapachy siarki —
Gdy myślę o tem, przechodzą mnie ciarki.
Nic nie pomogło, że był silny dłonią,
Gdy go poczwara swym wzrokiem zmierzyła,
Zagrzmiały gadów i czarownic świsty,
Krew weń zamarła, opadła zeń siła,
Zewsząd otoczył rój czarownic mglisty,
Zagrzmiały w puszczy widm, czarownic krzyki,
I wnet szatana ozwał się śmiech dziki,
I cała puszcza wnet zabrzmiała śmiechem,
A śmiech tysiącznym odbijał się echem.
I wnet całego pada gmachem ciała,
Świat cały zadrżał uderzenia echem,
Stęknęły drzewa, a puszcza zadrżała,
A chór czarownic wtórował mu śmiechem.
Padł... wnet w senną zmienia się kolumnę,
Oka nie zmrużył, tylko łzę wycisnął,
Westchnął, gdy wiedźmy układły go w trumnę,
Stęknął raz jeszcze, gniewnie okiem błysnął,
Zawyła puszcza, zaszumiały drzewa,
Piorunów z nieba spłynęła ulewa,
W borze tysiącznym ozwała się echem,
A chór czarownic wnet zawtórzył śmiechem.
I nikt nie słyszał — choć wszyscy słyszeli —
I nikt nie widział — choć wszyscy widzieli.