Strona:Kajetan Sawczuk - Pieśni.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ten padoł płaczu, nędzne chaty nasze.
Niech złączy w jedno ognisko olbrzymie
Te duchy śpiące. Klątwę snu niech zdejmie
Z tej snu obłędem okutej kolumny;
Niech przetrze oczy, niech powstanie z trumny.
Bo lud nasz kiedyś był wielkim rycerzem,
Miał dłoń żelazną, a serce jak róża;
Do walki stawał z wrogiem, czy ze zwierzem.
On wszędzie leciał jak piorun, jak burza,
A krzywdą bliźnich nie żył — sam Bóg świadkiem —
Bo miał wszystkiego w domu pod dostatkiem.
Miał żyzne pola, słynne zwierzem lasy,
Miał bujne łąki, wyszywane kwieciem,
Nie brakło Polsce bogactwa, ni krasy.
Lud nasz niebieskich rozkoszy był dzieciem.
Pewnie spytacie: a więc cóż się stało
Z ludem, co kiedyś był wzorem i chwałą?
Ciężkie to było, straszliwe zdarzenie:
Człowiek się puszczą za zwierzem zażenie,
A puszcza polska jedna z pierwszych łomnic,
Różnego zwierza tu wielka obfitość,
A pełna widm, straszydeł, czarownic,
Bagien, trzęsawisk wielka nieprzebytość.
Dziś, to wiatr rozwiał, jak czarowną marę,
Tylko to niebo ostało prastare,
I miłość kraju już nie taka czuła.
O, teraz miłość jest jak dym, bibuła
I każdy łacno rozdziera ją w strzępy.
Świat lud zaślepił tak, jak sam był ślepy,
Świat grzech pokochał, a grzech wydał zbrodnie,
Chwast zasiał w dusze i żyje wygodnie...