Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każdemu marynarzowi dałoby do myślenia. Dlatego nie dziwić się, że 8-go września zrana John Oldrucc, trapiony niespokojnością, poszedł na zachodni brzeg wyspy celem rozpoznania stanu nieba i morza. To co zobaczył nie mogło podziałać na niego uspakajająco: po niebie przesuwały się szybko ciężkie chmury, dął silny porywisty wiatr — wszystko przepowiadało burzę. Po morzu przewalały się wielkie bałwany błyszczące białemi grzbietami a tłukące się z łoskotem o bazaltowe skały wyspy.
Powróciwszy na jacht, kapitan zastał dwóch swoich pasażerów i zawiadomił ich o swoich obawach i o konieczności przeniesienia się do innego miejsca.
— Jakto! porzucić Staffę! — zawołała miss Campbell, wyrzec się tego cudnego morskiego horyzontu!
— Zdaje mi się, że pozostać tu jest bardzo niebezpiecznie, odpowiedział kapitan.
Kapitanie jak długo może potrwać burza, według pańskiego zdania? — zapytał Olivier.
— Burze w tej porze roku trwają nie dłużej, nad 2 do 3-ch dni odpowiedział kapitan.
— Jakiż projekt nam pan przedstawiasz?
— Natychmiast podnieść kotwicę. Przy tym silnym wietrze przed wieczorem będziemy w Achnayraig gdy burza minie, powrócimy na Staffę.
— Tak jedź pan czemprędzej do Achnayraig, a my pozostaniemy na Staffie, — powie Olivier Sinclair
— Na Staffie?! Wszak tu niema ani jednego budynku zdatnego na mieszkanie!
— Pomieścimy się na kilka dni w grocie Clam-