Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

własnego życia rzucił się na ratunek. Nie było to rzeczą łatwą. Olivier musiał się wdrapać na skałę a potem razem z oswobodzonym Ursiklosem ostrożnie spuszczać się na dół.
Gdy już byli w bezpiecznem miejscu Arystobul Ursiklos przemówił
— Panie Sinclair, źle obliczyłem kąt pochyłości stoku skały i to było przyczyną że się poślizgnąłem i zawisłem w powietrzu....Pan mnie wybawiłeś.
— Przyjm pan serdeczne podziękowanie za to.
— Niema za co, panie Ursiklosie: nie wątpię, że pan, będąc na mojem miejscu zrobiłbyś to samo, gdyby się mnie coś podobnego wydarzyło.
— Niezawodnie!
— Dla tego przestańmy o tem mówić.
Przy tych słowach młodzi ludzie rozstali się. A co się dzieje z „Zielonym promieniem?“ zapytacie. Trzeba przyznać że on dotąd uprosić się nie dał. A tymczasem czasu tracić nie było można: jesień lada dzień mogła wstąpić w swoje prawa i zakryć niebo swojemi towarzyszkami — gęstemi mgłami. Każdego wieczora wychodzili nad brzeg morza i zachwycali się zachodem słońca, które w ostatniej chwili kryło się za obłoki; kiedy zaś się skryło wszyscy rozczarowani wstawali ze swoich miejsc, jak widzowie obecni na widowisku z figurami, w którem ostatni akt nie udał się z powodu winy maszynisty,
— Do jutra — decydowała miss Campbell.
— Do jutra — wtórzyli jej wujowie. My mamy przeczucie że „Zielony promień“ ukaże się nakoniec —