Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczach przybierały odcień zielony: niebo stało się zielone, skały były zielone, nawet woda i wino przybrały kolor zielony i podobne były do piołunówki.
— Miss Campbell — powiedział razu jednego Sinclair — i wy, panowie Melwilowie, raczcie mnie posłuchać. Mnie się zdaje, że zważywszy wszystkie okoliczności, przyjdziemy do wniosku, że aby widzieć „Zielony promień“, nie powinniśmy dłużej mieszkać w Obanie.
— A kto wymyślił ten przyjazd tutaj? — rzekła miss Campbell, patrząc chmurnie na sprawców.
— Tu, ciągnął dalej malarz — nie widzimy przed sobą horyzontu morskiego, i dlatego zmuszeni jesteśmy jeździć na wyspę Seil, narażając się na spóźnienie na właściwą chwilę.
— Oczywiście! — rzekła miss Campbell. Prawdę mówiąc, ja zupełnie nie rozumiem dlaczego wujowie wybrali właśnie Oban — to okropne miejsce, do naszych spostrzeżeń... lepiej przenieśmy się na Seil.
— Kochana Helenko, — szepnął Sam, niewiedząc co na to powiedzieć. Myśleliśmy...
— Miss Campbell — rzekł — zdaje mi się, że pani możesz coś lepszego zrobić, niż przesiedlać się na wyspę Seil.
— Udziel nam swoich planów, panie Sinclair, a jeżeli pan wymyśliłeś co dobrego, to wujowie nie zaniedbają pójść za pańską radą.
Na to bracia Melwill ukłonili się młodemu człowiekowi równocześnie i nigdy ich podobieństwo między sobą nie było tak widocznem, jak w tej chwili.