Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „Zielony promień“! zawołał Olivier Sinclair.
— Czy go pan już widział? zapytała z żywością miss Campbell.
— Nie, miss Campbell, — odpowiedział malarz — nie przypuszczałem nawet, że istnieje. Zapewniam panią... ale teraz, teraz i ja pragnę go zobaczyć. Od dnia dzisiejszego słońce ani razu nie będzie schodzić z horyzontu bez mojej obecności, i przysięgam, że na wszystkich obrazach na których wypadnie mi użyć zielonej barwy, będę odtwarzał tylko ten kolor, jaki zobaczę w ostatnim promieniu słońca.
Trudno było twierdzić czy artysta żartował czy mówił poważnie, pociągnięty swoją naturą artystyczną; lecz głos tajemniczy szeptał pannie Helenie że młody człowiek nie żartował.
— Muszę panu powiedzieć, panie Sinclair, że „Zielony promień“ nie jest tylko dla wybranych, możebyśmy więc spróbowali śledzić go razem.
— Z największą przyjemnością, miss Campbell!
— Lecz trzeba się uzbroić w cierpliwość.
— Ha! cóż zrobić, trzeba się uzbroić....
— Czyż nie należy obawiać się że oczy ucierpią — zauważył brat Sam.
— Dla „Zielonego promienia“ i wzroku natężyć nie żal — odrzekł wesoło Olivier Sinclair. Przyrzekam państwu, że nie opuszczę Obanu, póki nie ujrzę tego promienia.
— My jeździliśmy już raz na wyspę Seil obserwować zachód słońca — mówiła miss Campbell — lecz