Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tem miejscu mowa jego przerwaną została przez pannę Campbell, która dała wujowi znak, że nie życzy sobie, żeby o niej mówili jako o wybawicielce młodego artysty.
— Ale panie Sinclair, jakże się to stać mogło zaczął znów Sam — że stary rybak który panu towarzyszył, okazał się tak niedoświadczonym, iż pozwolił wirowi porwać łódkę; on, jako mieszkaniec tutejszy powinien był wiedzieć...
— Jak bardzo te wiry są niebezpieczne — dokończył brat Seb Melwill.
— Rybaka za to winić nie można — mówił Olivier Sinclair. Wszystkiemu co zaszło winną jest moja lekkomyślność; jakiś czas już obawiałem się, że będę miał na swojem sumieniu życie tego starca. Widzicie państwo, na wirach zobaczyłem takie znaczne odcienia piany, że, nie myśląc o niebezpieczeństwie rzuciłem się do łódki z zamiarem uchwycenia tych odcieni i przeniesienia ich z czasem na płótno: morze w tem miejscu podobne było do niebieskiej jedwabnej materyi narzuconej przezroczystą gazą. Dążyłem coraz dalej naprzód, a chociaż stary rybak ostrzegał mnie o niebezpieczeństwie, ja go nie słuchałem.
Młoda panienka nie mogła się wstrzymać od uśmiechu, gdy usłyszała artystę opowiadającego o swojej pogoni za efektami świetlnemi. Czyż ona ze swoją pogonią za Zielonym promieniem nie jest podobną do tego malarza?
Bracia Melwilowie nie mogli wytrzymać, żeby nie opowiedzieć młodzieńcowi o celu swego pobytu w Obanie.