Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wytężyła wzrok swój ku zamkowi Dunolly, wcale nie widząc czytającego, następnie zajęła się oglądaniem końców swoich bucików, co, widocznie świadczyło o jej zupełnej nieuwadze tak dla lektora jak i dla jego prelekcyi.
Sześć dni przeszło bez wszelkiej zmiany w życiu rodziny Melwilów; 6 sierpnia nareszcie ku wielkiej radości Sama i Seba, barometr podniósł się wyżej nad „zmianę“.
Około południa zajechał powóz przed pawilon hotelu i rodzina Melwilów w towarzystwie swojej wiernej służby opuściła Oban. Wycieczkę uważać można było za bardzo piękną: Powóz toczył się wzdłuż cieśniny oddzielającej brzeg szkocki od wyspy Kerrera. Wyspa ta pochodzenia wulkanicznego i bardzo malownicza, w oczach miss Campbell miała ważną wadę: zasłaniała ona morski horyzont od strony zachodniej. Wszakże ponieważ przejazd przez nią, cztery wiorsty wszystkiego, nie trwał długo, więc chętnie napawała się jej harmonijnemi konturami, rysującemi się na tle nieba, ruinami zamku duńskiego, który niegdyś był rezydencyą Mac-Douglasów z Lorn.
Gdy przejechali wyspę Kerrera, ekwipaż zawrócił na dosyć wązką i nierówną drogę z której niezadługo zjechali na sztucznie zbudowane międzymorze, tworzące jakby most pomiędzy wyspami Seil i Neish. Od tej chwili nic nie stawało na przeszkodzie oglądaniu morskiego horyzontu zachodniego. Wszystko zdawało się sprzyjać ukazaniu się „Zielonego promienia“: miejscowość wybrana szczęśliwie, na niebie ani chmurki a na