Przejdź do zawartości

Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ognistą tarczę słońca która długą smugą odbijała się w wodzie, trudno było patrzeć.
Miss Campbell i jej współtowarzysze pogrążeni byli w oglądaniu tego przepięknego zachodu. Ale oto słońce niższym swoim krańcem dotknęło kresu widnokręgu a z ust miss Campbell wyrwał się okrzyk rozczarowania. Na niebie, niewiadomo zkąd pojawił się obłoczek, lekki jak dym, z formy podobny do bandery statku wojennego. Przecinał on tarczę słoneczną na dwie nierówne połowy i zdawało się, jakby razem ze słońcem miał się zsunąć do poziomu morza. Najlżejsze dmuchnięcie wiatru byłoby dostateczne do rozproszenia tego obłoczka, lecz wietrzyka nie było, a gdy słońce schowało się za kraniec widnokręgu, na jego miejscu pozostała tylko chmurka; przez nią nie mógł się przecisnąć „Zielony promień“ którego wszyscy tak łaknęli Spostrzeżenia trzeba było odłożyć na drugi raz.



ROZDZIAŁ IX.
Przemowa pani Betty.




Rodzina Melwilów powracała do Obanu w głębokiem milczeniu: miss Campbell przez całą drogę nie przemówiła ani słowa a bracia Sam i Seb nie odważyli się nawet ust otworzyć. Tymczasem oni wcale temu nie byli winni, że ten przebrzydły obłoczek zjawił się właśnie w chwili, kiedy można było spodziewać się