— Co? — mruknął geograf. Zgarbiony i w okularach na nosię wyglądał jak olbrzymi znak zapytania.
Austin powrócił z listem, pisanym przez Paganela, a podpisanym przez Glenarvana.
— Czytaj, milordzie — mówił stary marynarz.
Glenarvan czytał, co następuje:
„Polecam Tomaszowi Austin, aby bezzwłocznie wypłynął na morze i doprowadził Duncana, trzymając się zawsze 38-go stopnia szerokości, do wschodniego wybrzeża Nowej Zelandji”.
— Nowej Zelandji! — krzyknął, podskakując, Paganel.
I uchwyciwszy list z rąk Glenarvana, przetarł oczy, poprawił okularów i czytał od początku.
— Nowej Zelandji! — rzekł głosem, dowodzącym niezmiernego przygnębienia i upuszczając list.
W tej chwili poczuł, że ktoś oparł mu rękę na ramieniu, obrócił się zatem i stanął oko w oko z majorem.
— Ot, dzielny Paganelu! — mówił major z powagą — szczęście, żeś nie wyprawił Duncana do Kochinchiny.
Ten żart dobił biednego geografa; śmiech homeryczny ogarnął całą załogę; Paganel jak szalony biegał tam i napowrót, trzymając się rękoma za głowę i wyrywając sobie włosy. Nie wiedział ani co robi, ani co zamierza. Zeszedł machinalnie po drabinie, prowadzącej na dolny pomost, kręcił się tam bez celu i bez myśli, poczem wszedł znów na górny pokład od przodu okrętu. Nogi zaplątały mu się w pęku lin i potknął się, a upadając, schwycił rękoma za jakiś sznur. Nagle rozległ się huk. Z przodu okrętu padł wystrzał armatni, a grad kartaczów posiekł spokojne fale. To biedny Paganel uchwycił za sznur od nabitej armaty i wywołał wybuch zapału piorunującego. Geograf przewrócił się na drabinkę i spadł przez otwór, wiodący do izby majtków.
Po zdziwieniu, wywołanem hukiem, nastąpił okrzyk przerażenia; zdawało się, że nie obeszło się bez nieszczęścia. Dziesięciu majtków pobiegło na dół i wyniosło Paganela skulonego. Nie mógł już mówić. Przeniesiono go do kajuty kapitana; wszyscy byli w rozpaczy. Major, zawsze gotów w ważnych okolicznościach nieść pomoc lekarską, chciał rozebrać Paganela, aby go opatrzeć. Lecz zaledwie
dotknął pozornie umierającego, ten wzdrygnął się, jakby uderzony prądem elektrycznym.
— Nigdy, nigdy! — zawołał, osłaniając się poszarpanemi sukniami i zapinając guziki z dziwnym pośpiechem.
— Ależ, Paganelu! — mówił major.
— Powiadam, że nie!
— Trzeba obejrzeć...
— Nie pozwolę oglądać.
— Możeś złamał... — mówił Mac Nabbs.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/436
Wygląd
Ta strona została przepisana.