Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przejść, przedstawiających inne co chwila punkta obserwacyjne.
Nakoniec dnia 18-go marca, przypuściwszy ze dwadzieścia szturmów daremnych, Nautilus został stanowczo zatrzymany. Przed nim nie były już lodowiska okrągłe lub podłużne, pola lodowe lub góry, ale tama lodowa bezgraniczna i nieruchoma, zbudowana z gór przymarzłych do siebie.
— To ławica lodowa — rzekł Kanadyjczyk
Pojąłem, że dla Ned-Landa i dla każdego żeglarza który nas w tych miejscach poprzedził, była to zapora nieprzebyta. Słońce pokazało się jeszcze na, krótki czas w południe: kapitan skorzystał z tego, żeby ocenić położenie astronomiczne miejsca w którem się znajdował. Pokazało się że jesteśmy pod 51°30’ długości, a 67°39’ szerokości południowej. Byłto więc punkt bardzo wysunięty w stronę bieguna południowego.
Ani widać było śladu morza i płynnej powierzchni. Przed nami ciągnęła się rozległa równina najeżona, napiętrzona blokami lodowemi bezładnie nagromadzonemi, tak zupelnie jak to bywa na wielkich rzekach przed ich puszczeniem, tylko na daleko ogromniejszą miarę. Tu i owdzie szczyty ostre lub pojedyńcze iglice wznosiły się na dwieście stóp wysoko; tam znów szereg pagórków ostro zakończonych, obleczonych barwą szarą odbijał w sobie jak zwierciadło kilka promieni słonecznych napół zatopionych we mgle. A nad tą pustynią lodowatą zawisło milczenie, ledwie niekiedy przerwane odgłosem skrzydeł przelatującego samotnie petrela lodowego. Wszystko tu zlodowaciało — nawet odgłos!