Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Masa krwi zafarbowała fale. Ned dzielnie uderzył. Ugodzony w samo serce, potwór rzucał się w strasznych konwulsyach i obalił Conseila.
Ned tymczasem oswobodził kapitana, który wstawszy bez rany, poszedł prosto do Indyanina, żywo odciął kamień, wziął omdlałego na ręce, i silnie uderzywszy nogą w ziemię, wypłynął z nim na powierzchnię morza.
Wszyscy trzej poszliśmy za jego przykładem, i po kilku chwilach, cudownie ocaleni, dostaliśmy się do łodzi rybaka.
Pierwszem staraniem kapitana Nemo było przywołać nieszczęśliwego do życia. Nie wiedziałem czy to się uda. Wprawdzie zanurzenie biedaka nie długu trwało, ale rekin uderzeniem ogona mógł zabić go na miejscu.
Szczęściem, silnie nacierany przez Conseila i kapitana, topielec odzyskał przytomność i otworzył oczy. Proszę sobie wyobrazić jego zdziwienie, a nawet przestrach, na widok czterech dużych głów miedzianych nad nim pochylonych!
A nadewszystko, gdy kapitan Nemo wyjąwszy z kieszeni swego ubrania torebkę z perłami, wetknął mu ją do ręki! Ta szczodra jałmużna człowieka wód, dana biednemu Indyaninowi Ceylanu, przyjętą była ze drżeniem. Wytrzeszczone i wylękłe oczy nieboraka dostatecznie wskazywały, iż nie wiedział jakim istotom nadludzkim zawdzięczał zarazem, majątek i życie.
Na dany znak przez kapitana, wróciliśmy do ławicy perłowej, idąc drogą już przebieżoną; po wędrówce półgodzinnej, doszliśmy do kotwicy przytrzymującej łódź Nautilusa,