Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zasiadłszy w łodzi, każdy z nas przy pomocy marynarzy, oswobodził się z ciężkiego miedzianego czerepu.
Pierwsze słowa kapitana Nemo zwrócone były do Kanadyjczyka.
— Dziękuję ci, mości Land — rzekł do niego.
— O, kapitanie — odpowiedział Ned-Land, to tylko wet za wet. Należało się to panu odemnie.
Blady uśmiech przemknął po ustach kapitana, i na tem się skończyło.
— Do Nautilusa — rzekł.
Łódź szybko przesuwała się po falach. W kilka minut później spotkaliśmy pływające cielsko zabitego rekina.
Z czarnej barwy końców jego płetw, poznałem strasznego czarnopłetwaka mórz Indyjskich z gatunku właściwych rekinów. Długości miał przeszło dwadzieścia pięć stóp; niezmierna paszcza zajmowała trzecią część ciała. Był już dorosły, jak to wskazywało sześć rzędów zębów górnej szczęki w trójkąt ułożonych.
Conseil patrzył na potwora z zajęciem czysto naukowem — i jestem pewny, iż nie bez słuszności zaliczał go do klasy chrząstkowatych, do rzędu czarnopłetwych o stałych skrzelach, do rodziny poprzecznoustych, do rodzaju żarłaczy.
Kiedym się przypatrywał bezwładnemu cielsku, z kilkanaście takich samych czarnopłetwych żarłoków ukazało się nagle około łodzi; nie zajmując się jednak nami, rzuciły się na trupa i wydzierały sobie jego kawały.
O w pół do dziewiątej powróciliśmy na pokład Nautilusa.